Gmina Gomunice, powiat radomszczański, woj. łódzkie



Najnowsze wpisy na forach lokalnych:


Gomunice » Re: Ciężarówki Rozjeżdżają Wojciechów
Wójta interesuje tylko kasa a mieszkańcy gminy to dojne krowy.

Gomunice » Ciężarówki Rozjeżdżają Wojciechów
Nikogo to nie interesuje wójta, a tym bardziej radnego dziękujemy jesteście super 👍

Gomunice » Re: Co z tą Polską
Polska, ale jaka? Szli krzycząc Polska, Polska (…) Wtem Bóg z Mojżeszowego pokazał się krzaka. Spojrzał na te krzyczące i zapytał; ,Jaka?” – Juliusz Słowacki. No właśnie. Jaka jest ta nasza Polska? Jaka ona jest ćwierć wieku po ostatecznym upadku socjalistycznego projektu PRL-u, wdrażanego pod przymusem przez ponad 40 lat, od nastania porządku jałtańskiego, będącego odzwierciedleniem układu sił, po zakończeniu II wojny światowej? Czy istnieje jakiś ujednolicony model narodu i państwa, który nadawałby się do zaakceptowania, przez zdecydowaną większość obywateli naszego kraju. Czy istnieje jakiś ogólny zestaw wartości, pod sztandarem których udałoby się zgromadzić siły gotowe, do budowy wspólnego dla wszystkich, w miarę sprawiedliwego i sprawnego systemu społecznego? Wydaje się, że na żadne z tych zasadniczych pytań nie ma dobrej odpowiedzi, a jeśli tak jest, to czy ich zadawanie ma w ogóle jakiś sens ? Chyba tak, choćby tylko po to żeby, uświadomić sobie jak bardzo pokręcone są więzi międzyludzkie w miejscu na ziemi, gdzie jest siedlisko, w którym toczy się nasze życie. W ciągu tego ćwierćwiecza, ogłoszonego przez aktualną władzę najświetniejszym okresem w naszej historii gruntownemu wywróceniu uległy stosunki własnościowe. Wierzchołek trójkąta, ilustrującego piramidę dochodów wznosi się szybciej i wyżej niż słynna, 163 metrowa Wieża Dubaju. Sukcesywnie do tego wzrostu kurczy się podstawa tego trójkąta, na którą składają się wynagrodzenia najniżej zarabiających warstw ludności, w tym robotników, którzy ze swą szkodą byli ongiś zaczynem zmian, które doprowadziły do obalenia realnego socjalizmu. W rezultacie restauracji kapitalizmu 20 % ludności zgarnia dziś 80 % dochodu narodowego, a 80 % społeczeństwa musi zadowolić się 20 procentami tego przysłowiowego, wspólnego bochenka chleba. Dzieje się rak mimo wiedzy, że rosnące nierówności społeczne, po przejściowym okresie, kiedy chciwość napędza gospodarczy progres, stają się hamulcem rozwoju i przyczyną, coraz częstszych i głębszych kryzysów, gnębiących globalną gospodarkę. Nie trudno zauważyć, że kurcząca się podstawa społecznej budowli, przy dynamicznym wzroście uprzywilejowanego wierzchołka musi czasem doprowadzić do zachwiania, a potem to ruiny tej wadliwej konstrukcji współczesnego, wybujałego liberalizmu. Co wtedy? Ano, gdy okręt tonie jednakowe niebezpieczeństwo grozi podróżującym gdzieś blisko zęz pariasom, jak i pasażerom luksusowych kajut I klasy. Póki co, jednak gra orkiestra i zabawa trwa. Niepomni zagrożeń uczestnicy tego spektaklu nie tylko używają życia za pożyczone pieniądze, ale z zawziętością godną lepszej sprawy walczą o miejsce w pierwszych rzędach, na samym topie społecznego wierzchołka. Podzieleni na dwa nieprzyjazne obozy polityczne, prawdziwe swoje intencje, najczęściej z niskich pobudek płynące, skrzętnie ukrywają pod płaszczem hipokryzji i obłudy. Obie rywalizujące do utraty tchu formacje wywodzą się z prawicowego nurtu politycznego. Łączy je fundamentalna zasada świętej własności prywatnej, akceptacja dla nierówności społecznej i zgoda na wyzysk człowieka przez człowieka. Jednym słowem są to formacje bliźniacze, krew z krwi kość z kości. Zrodzone z tej samej bazy różnią się jednak zasadniczo nadbudową, czyli zewnętrznym wystrojem. Liberałowie uchodzący w oczach konserwatystów za ukryty pomiot diabelski głoszą, że wolność jest największą wartością, co samo w sobie jest już bluźnierstwem, bo według konserwatystów największą wartością jest wiara w Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata i kult Matki Bożej. Ideał wolności zaś daje człowiekowi prawo wyboru pomiędzy wiarą w Boga, a kwestionowaniem jego istnienia, obarczony jest więc dla jego wyznawców skazą bezbożności. Skoro tak to wszystkie elementy liberalnej konstrukcji światopoglądowej takie jak: tolerancja dla ateizmu i innych wyznań, prawa człowieka, poprawność Polityczna, poszanowanie praw mniejszości, a w tym mniejszości seksualnych są zdecydowanie odrzucane i zwalczane przez duchownych i świeckich strażników jedynie słusznej, katolickiej doktryny. Tam gdzie nie ma zaś powiewu tolerancji ostaje się tylko nieustanna, twarda konfrontacja. Siłą nośną, wspierającą ideologię liberalizmu jest wybujały konsumpcjonizm, który za sprawą globalizacji gospodarki, przy niebywałej rewolucji informatycznej przybrał postać quasi religijną. Nigdy dotąd żadne świątynie nie ściągały pod swoje dachy takich tłumów jak dziś galerie handlowe i hipermarkety. Bożek chciwości święci prawdziwe triumfy. W pogoni za uciechami tego świata ludzie masowo porzucają Boga. Bywało już tak za biblijnych czasów. Znudzeni oczekiwaniem na Mojżesza, rozmawiającego z Bogiem na Górze Synaj Żydzi odlali sobie złotego cielca, żeby tańczyć wesoło na jego cześć. Dziś wielkie i małe sklepy wyrastające jak grzyby po deszczu, mamią i kuszą ekscytująca orgią zakupów. Efektem tych zmian są pustoszejące kościoły. Biskupi biją na alarm wołając, że Szatan coraz mocniej atakuje Kościół i nie brakuje ludzi, którzy wyznają kulturę gender i chcą utopić Polskę w tym co najgorsze, czyli w Unii Europejskiej. Nie przeszkadza to jednak hierarchom brać pieniądze od bezbożników z Brukseli i od atakowanego bezpardonowo w świątyniach rządu polskiego. Liberałowie nie bez racji głoszą, że wolna myśl ludzka jest nośnikiem postępu cywilizacyjnego i źródłem dobrobytu, z którego korzystają również ich przeciwnicy, preferujący przywiązanie do tak zwanych tradycyjnych wartości i głoszący nadrzędność prawa naturalnego nad stanowionym. Zbyt łatwo jednak zapominają, że system społeczno-gospodarczy jaki stworzyli oparty jest na grzesznym fundamencie z ludzkiej chciwości, a najskuteczniejszymi środkami do osiągnięcia życiowego sukcesu są: korupcja, manipulacja, spekulacja, wyłudzenie i oszustwo. Bardziej sprawiedliwy podział owoców wspólnej pracy usiłują zastąpić demonizowaniem wzrostu dochodu narodowego, a ten i tak zostaje w swej lwiej części przejęty przez bogaczy, którzy tak naprawdę wcale tego nie potrzebują. Solidaryzm międzyludzki usiłuje się zastąpić poniżającą jałmużną dla wykluczonych. Walka o dominację na politycznej scenie, pomiędzy elitami okopanymi w dwóch wrogich wobec siebie obozach, wspieranymi przez żyjącą dostatnio klientelę jest stałym elementem naszej rzeczywistości. Powszechnie używaną bronią jest mowa nienawiści. Potok insynuacji i agresywny język, używany z upodobaniem głównie przez polityków opozycji pogłębia społeczne podziały. Widowiskową ilustracją aranżowanych przez partie polityczne społecznych frustracji były jak co roku obchody Święta Niepodległości. Wraz z faszyzującą młodzieżą ruszyły na Warszawę uzbrojone w petardy, race i kamienie watahy agresywnych, stadionowych chuliganów, nobilitowanych swego czasu przez opozycję na polskich patriotów. Efekt tego najazdu to łuny pożarów w świętującej stolicy, Groźniejsza jednak od skutków podpaleń jest akceptacja dla prawicowej przemocy ze strony kultowych postaci prawej strony sceny politycznej. Musi budzić niepokój zarówno nieukrywana radość z tych burd, okazywana publicznie przez znanych prawicowych oszołomów jak i ciche zadowolenie z inspirowanych przez siebie wydarzeń ze strony niektórych przywódców opozycji. - Z miłości do Boga won z pedalską tęczą z Pacu Zbawiciela – czyż te słowa prawicowego celebryty nie są podżeganiem do ponownego podłożenia ognia? Czy publiczne oskarżanie Putina o tak zwaną zbrodnię smoleńską nie będzie stanowić zachęty do podpalenia rosyjskiej ambasady? - Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja Zawsze Dziewica – czy te słowa komentarza, wygłoszone przez księdza na tle owej, płonącej tęczy nie będą odebrane jako aprobata dla podpalaczy? Czy politycy zachęcający do śpiewania w wolnej Polsce pieśni ze słowami: – Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie nie kpią sobie w żywe oczy z Pana Boga?

Gomunice » Re: Co z tą Polską
Onegdaj media obiegła informacja o decyzji pewnego dyrektora szkoły, który powołał do życia klasę dla jednego ucznia. Czytając nagłówek można było odnieść wrażenie, że zapowiadana na dalsze lata katastrofa demograficzna spadła już na nasz kraj nagle, i to z prędkością iście kosmiczną. Wprawdzie mało, kto teraz czyta coś więcej, poza gigantycznymi tytułami, ale ci nieliczni czytelnicy, którzy chcieli dotrzeć do sedna sprawy dowiedzieli się czegoś zupełnie innego. Otóż łebski dyrektor jednym cięciem przeciął węzeł gordyjski, zawiązany przez dziewięcioletniego łobuza, bijącego szkolnych kolegów oraz terroryzującego, przy pomocy ostrych odłamów potłuczonych szyb. Bezkarny gówniarz tak się rozzuchwalił, że grono pedagogiczne musiało wystraszonej dzieciarni użyczyć pokoju nauczycielskiego, jako bezpiecznego miejsca do spożywania śniadań. Przeto odważny belfer utworzył specjalną klasę dla początkującego bandyty, nie licząc się kosztami, opłaconymi pieniędzmi podatnika. Decyzja ta spotkała się ze zmasowaną krytyką, bynajmniej nie z powodu nieuzasadnionych społecznie kosztów, lecz ze względu na rzekomo krzywdzące wobec zestresowanego uczniaka, odizolowanie go od uczniowskiego środowiska. W rezultacie oburzeni rodzice ancymonka przestali go posyłać do nieprzyjaznej mu szkoły. Ten zdawałoby się mało znaczący incydent szkolny urasta jednak do rangi symbolu naszych czasów, w których wszystko, co proste, zrozumiałe i skuteczne zostało opatrzone etykietą prostactwa, odrzucone i ostatecznie zastąpione zbiorem eufemizmów, na nowo opisujących świat wokół nas. Według tego zbioru nie ma łobuzów - są osoby społecznie nieprzystosowane. Nie ma bandytów – są sprawcy przestępstw. Słuszność i prawda są już tylko elementami gry słów, a rozliczne instytucje, na wszystko znajdują odpowiednie słowo i procedurę. Dominuje edukacja z mydlanych, telewizyjnych seriali. Problemy, które kiedyś można było wytłumaczyć i rozwiązać w prosty sposób, dziś wymagają pseudonaukowej interpretacji i skomplikowanej terapii. To, z czym kiedyś, z powodzeniem radził sobie chłopski rozum, teraz często nie podaje się uczonym, magisterskim głowom. Formę od treści dzieli dziś przepaść. Wymyślne i bogato prezentujące się opakowanie ma się nijak do ubogiej i marnej zwartości. Dotyczy to zarówno sfery materialnej jak i duchowej. Miałkość i nijakość przesłania duchowego odzwierciedla, a często także determinuje marną jakość dóbr materialnych powszechnego użytku. W imię hasła, że przemoc rodzi przemoc, systemowo ulegamy przemocy. Bezkarność rozzuchwala chuliganów, łobuzów i początkujących bandytów. Mamy do czynienia z wyraźną nadinterpretacją praw przestępcy w stosunku do praw ofiary. Doświadczamy na własnej skórze, że permanentnym pobłażaniem nie da osiągnąć społecznej harmonii. Z ery nadużywania przemocy społeczności w stosunku do jednostki przeszliśmy gładko do odwrotności, kiedy to jednostka zaczyna terroryzować ubezwłasnowolnione z własnej woli społeczeństwo. Wśród młodych ludzi łobuzowanie było i jest zjawiskiem naturalnym. Różnica polega, więc n tym, że w przeszłości rodzic lub wychowawca dość skutecznie likwidował początki rozwydrzenia paskiem od spodni. Dziś za taki czyn sam zostałby ukarany. Pozostają, więc pseudonaukowe metody terapeutyczne, z których łobuziaki śmieją się do rozpuku. Co będzie dalej? Czy dyrektor więzienia każe wybudować nowy areszt dla osadzonego, któremu zachce się dręczyć innych więźniów? A może dowódca jednostki wojskowej zorganizuje odrębny tok służby dla żołnierza, który źle będzie znosił towarzystwo innych wojaków? Takie i podobne pytania powinni zadawać sobie nieustannie ludzie, którym powierzono ster rządów naszego państwa. Tymczasem polityczna elita w najlepsze bawi się w „bitwę warszawską”. Na rok przed wyborami samorządowymi odwoływanie nieźle wywiązującej się ze swoich zadań prezydent Warszawy zdaje się nie mieć żadnego sensu. Tak się tylko wydaje normalnemu człowiekowi, ale nie politykom, którzy urządzili sobie w stolicy poligon doświadczalny przed kolejnymi, ogólnokrajowymi wyborami, w których zwycięstwo może im przynieść władzę i nieograniczony dostęp do państwowej kasy, na kilka następnych lat. Na tej szkaradnej wojence wszystkie metody są dozwolone. Nawet posługiwanie się symbolem Warszawy walczącej na śmierć i życie z niemieckim okupantem. Właśnie ten element kampanii wyborczej najlepiej obrazuje prawdziwe intencje ludzi, którzy rozpętali tę kosztowną, społecznie zbędną awanturę. Czy od ludzi, którzy nieustannie skaczą sobie do gardeł i wzajemnie poniewierają w politycznym klinczu można oczekiwać rozwiązania prawdziwych problemów nurtujących społeczeństwo?

Gomunice » Re: Co z tą Polską
Slogan wyborczy głosił ongiś dumnie, że zgoda buduje. Jednak do zgody narodowej w Polsce jest tak samo daleko, jak do pogodzenia skrajnych wersji przesłania, niesionego przez nagiego mężczyznę, czytającego biblię w samochodzie, ustawionym przed kościołem, pod wezwaniem Świętych Piotra i Pawła, przy ulicy Grodzkiej w Krakowie. Innym, jakże wymownym przykładem głębokiego podziału naszego społeczeństwa jest stosunek do Lecha Kaczyńskiego. Do tej pory zaciekły spór o wielkość i zasługi tragicznie zmarłego prezydenta miał charakter merytoryczny. Dla jednych jest wielkim Polakiem, a nawet męczennikiem, dla innych małostkowym człowiekiem, prowadzącym politykę zagraniczną brata bliźniaka, pochodzącą rodem z operetki. Tak było dotąd i wydawało się, że gorzej być nie może. A jednak? Doniesienia medialne o nowych wcieleniach byłego prezydenta przenoszą istotę tego sporu w całkiem inny wymiar, na poziom kabaretu i groteski. Otóż to. Dziennikarka/ nomen, omen „Gazety Polskiej” obwieszcza bowiem światu, że Lech Kaczyński, wzorem innych Świętych Pańskich objawił nam się na szybie okna pewnej warszawskiej kamienicy, co ani chybi może oznaczać, że niebawem po kanonizacji Jana Pawła II rozpocznie się proces beatyfikacji kolejnego Polaka, bohatera spod Smoleńska. W tym samym czasie jakaś bezczelna agencja, reklamująca wirtualny dom schadzek zaczyna wieszać wielkie bilbordy z podobizną świętej pamięci Prezydenta, który w towarzystwie frywolnej kotki w gustownej masce zachęca nas: -- Spróbuj romansu.- Czegoś takiego jeszcze nie grali jeszcze w żadnym czeskim filmie, gdzie naigrawanie się ze świętości nie tak rzadko się zdarza. Tyle tylko, że tam chodzi o filmową fikcję szydzącą z ludzkich przywar, a tu o niepohamowaną, beznadziejną głupotę urwaną z uwięzi wstydu. Nic jednak nie dzieje się bez powodu, a jak nie wiadomo, o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze. Obie ścierające się coraz brutalniej opcje polityczne czerpią motywację do wzmożonej działalności z zaszczepionej w genomie ludzkim chciwości i żądzy dominacji. Wszystko inne to tylko wyświechtane, populistyczne slogany głoszone na użytek robienia ludziom wody z mózgu. – Lud głupi wszystko kupi – cynicznie, lecz całkiem słusznie zauważa europoseł Jacek Kurski. Stąd wiosek, że wielka jest siła sugestii, szczególnie tej opartej na obietnicach. Ludzie potrzebują dobrych wieści. Z tej prawidłowości bierze swój początek odrętwiająca siła reklamy, szczególnie tej zalewającej elektroniczne media. Uczeni astronomowie i fizycy twierdzą, że galaktyki nieustannie oddalają się od siebie i robią to coraz szybciej. Do końca nie wiadomo czy tak jest. Pewne jest natomiast, że dzieje się tak z dwoma głównymi segmentami polskiego społeczeństwa. Z roku na rok rośnie przepaść pomiędzy tak zwanym obozem patriotyczno- niepodległościowym, a potężnym odłamem hołdującym liberalizmowi i wybujałemu konsumpcjonizmowi. Głównym filarem nurtu konserwatywnego nie jest żadna partia prawicowa tylko Kościół katolicki sprawujący rząd dusz znacznej części społeczeństwa i aspirujący do roli nadrzędnego w stosunku do państwa suwerena etyczno- moralnego. Hierarchowie nieustępliwie i konsekwentnie dążą do użycia państwa, jako aparatu wymuszającego przestrzeganie kanonów i norm katolickich przez całe społeczeństwo. Wprawdzie wierni nadal w niedziele i święta zapełniają świątynie, ale zmanipulowani na co dzień agresywnym marketingiem, nasyceni wszechobecną reklamą wykazują dużą odporność na nauki głoszone przez kapłanów i wychodząc porzucają za ich murami katolicki system wartości. Co prędzej, więc pędzą od hipermarketów i galerii handlowych oddawać cześć złotemu cielcowi. Trzeba by, więc wiarołomnych niewdzięczników skłonić do przestrzegania Dekalogu przy pomocy państwowego aparatu przymusu. Paradoks polega na tym,że ci sami ludzie, korzystający pełną garścią z uciech tego świata, inspirowani przez kler wspierają kartą wyborczą katolicko-prawicowy model organizacji społeczeństwa. No cóż najłatwiej się żyje ofiarując Bogu świeczkę a diabłu ogarek. Odkąd zabrakło wśród żyjących wielkiego autorytetu Jana Pawła II Kościół w Polsce zaczął umacniać się w Okopach Świętej Trójcy, a biskupi w swoich homiliach zaostrzyli ton wobec sprawujących władzę liberałów. W nurcie okołoreligijnym wzrosła niepomiernie rola mistyki, guseł i zabobonu. Nic w tym dziwnego, skoro brak świeckich ugrupowań i autorytetów, które byłyby zdolne postawić tamę postępującej dekadencji, upadkowi moralnemu, rozpasaniu seksualnemu i upadkowi dobrych obyczajów. Szkoda tylko, że równym zaangażowaniem i determinacją duchowni nie występują przeciw powszechnemu wyzyskowi, panoszeniu się pazernych pośredników, przechwytujących efekty ciężkiej, ludzkiej pracy i nie potępiają głośno rosnącej nierówności społecznej. Wydaje się, że Kościół zagubił też dawną zdolność do wypracowania kompromisu, który byłby możliwy do zaakceptowania przez rywalizujące ze sobą ugrupowania polityczne. Wyraźnie wspiera teraz jedną, prawicową orientację, a duchowni coraz jawniej preferują jedną partię polityczną. Episkopat jest zaczadzony Pis-em – twierdzi biskup Pieronek. Po drugiej stronie konfliktu, tam gdzie podobno kiedyś stało ZOMO hasają dziś wyznawcy rozpasanego konsumpcjonizmu. Wyznacznikiem tego stylu życia jest medialność, a widocznym znakiem brygady egzaltowanych celebrytów okupujące wszystkie media. Kogo tam nie ma praktycznie nie istnieje. Zdaniem prawomyślnych i „niepokornych” liberalizm jest siedliskiem wszelkiego zła: gender, in vitro, eutanazji i mordowania nienarodzonych. Zaludniają go krzykliwi homoseksualiści, geje i lesbijki, których może nie powinno się bezwzględnie tępić, ale leczyć gdzieś w odosobnieniu. Dla pomieszania dobrego i złego godzi się jednak przypomnieć, że owi szlachetni naprawiacze nie stronią wcale od luksusu i grzesznej rozrywki. Tyle tylko, że kryją swoje prawdziwe oblicze pod płaszczem obleśnej hipokryzji. Na szczytach barykady, rozdzielającej póki co, warczące na siebie zbiorowiska stoją naprzeciw siebie politycy obu opcji, którzy jątrząc i napuszczając jednych na drugich usiłują zgromadzić wokół siebie jak najliczniejszy elektorat, gwarantujący im zdobycie, bądź utrzymanie się u władzy. Czynią za parawanem zbudowanym z tolerancji, poprawności politycznej i miłości bliźniego swego, jak siebie samego.

Gomunice » Re: Co z tą Polską
Eden oszustów Po upadku Muru Berlińskiego rozsypał się jak domek z kart, oparty na teorii odstraszania dwubiegunowy świat wrogich wobec siebie obozów ideologicznych. Dynamiczny i ekspansywny kapitalizm szybko wchłonął, będący w stanie gospodarczej niemocy obóz realnego socjalizmu. Świat przyjął postać globalnego kotła, w którym na pożywce z egoizmu i chciwości wrze, bulgocze i pieni się niczym gorąca lawa, toksyczna masa nasycona mieszaniną drobnych szwindli, brzydkich machlojek i widowiskowych, wielkich przekrętów. Do tego tygla wpadła Polska po solidarnościowym przewrocie. Sfrustrowani socjalistyczną niemocą robotnicy, nieświadomie otworzyli bramy do kraju zachodniemu kapitałowi. Suwerenność Polski gładko przeszła od upadającego, radzieckiego hegemona w ręce światowej finansjery. Najważniejsze trendy obowiązujące w światowej polityce gospodarczej rodzą się dziś w najwyższych gremiach światowej finansjery, lecz mimo tego rządy nawet takich państw jak Polska mają pewien wachlarz możliwości, do kształtowania ładu społeczno-gospodarczego we własnym kraju. Elity rządzące radzą sobie z tym lepiej lub gorzej. Niestety polska klasa polityczna należy do tych ostatnich. Zdaję sobie sprawę, że nazywanie klik i koterii składających się na rodzimą klasę polityczną, jest jednak niczym nieuprawnionym eufemizmem. Okazało się, bowiem, że postsolidarnościowi kombatanci są znacznie bardziej pazerni na władzę i pieniądze niż ich komunistyczni poprzednicy, których obali w imię wolności i sprawiedliwości społecznej. Wcale też nie są bardziej niezależni od suwerenów dzisiejszego świata, niż ich poprzednicy od władców Związku Radzieckiego, chociaż mają znacznie większe pole manewru. Niestety większość energii i sił witalnych poświęcają na utrzymywanie się przy władzy, a całkiem sporo czasu na korzystanie z uprzywilejowanej pozycji, do czerpania pełną garścią z szerokiego wachlarza przyjemności i uciech życiowych. Przykłady nieudolności, zaniedbań i braku kompetencji u ludzi trzymających aktualnie władzę można by wymieniać w nieskończoność. Wystarczy jednak tylko wspomnieć o tych najgłośniejszych, które w nieregularnym, ale stałym cyklu zalewają krajowe media papierowe i elektroniczne. Po widowiskowej aferze Amber Gold, obnażającej niemoc państwa w zapewnieniu obywatelom ochrony przed instytucjonalnym oszustwem, społeczeństwo doznało kolejnego szoku po ujawnieniu prawdziwego oblicza Otwartych Funduszy Emerytalnych, reklamowanych u zarania, jako dobroczyńców przyszłych emerytów, obiecujących im Złotą Jesień pod palmami. Kilkanaście lat po tym jak zawodowi wydrwigrosze zaczęli zarzucać sieci na emerytalne duszyczki wyszły na jaw prawdziwe intencje finansowych pasożytów, płacących ongiś naganiaczom po sto złotych od jednego, zwerbowanego frajera. Potencjalne ofiary wydane na żer przez polityków i tak nie mały innego wyjścia jak połknąć haczyk, skoro ustawa obligatoryjnie nakazywała im przystąpienie do drugiego filara ubezpieczeniowego. Kto nie dał się złapać został przypisany jednemu z funduszy przez losowanie. Należałoby dziś zapytać z osobna każdego polityka optującego, a nawet lobującego za tą ustawą i każdego posła, który na nią głosował o sens oddania we władanie spekulantom, zbieranych przez Państwowy Zakład Ubezpieczeń pieniędzy, przeznaczonych na przyszłe emerytury. Czy po to, żeby ci finansiści z bożej łaski mogli pobrać dla siebie zupełnie za nic, aż siedem procent w czystej gotówce, a zasadniczą część podarowanych pieniędzy poznaczyć na zakup oprocentowanych, państwowych obligacji? Jak to logika dać komuś pieniądze za darmo, żeby potem pożyczyć je od niego na procent? Pozostałą częścią emeryckich pieniędzy hochsztaplerzy bawili się przegrywając na giełdzie około 25 miliardów złotych. Według wiarygodnych obliczeń transfer pieniędzy do OFE przyczynił się do wzrostu długu publicznego o 300 miliardów. Trudno o przekręt na większą salę w naszych warunkach, ale te hiobowe wieści spływają po politykach jak woda po kaczce. Polacy nic się nie stało – te słowa kibolskiej piosenki obrazują stan umysłów naszych marnych i miernych elit. Oszustwo i wyłudzenie, które niegdyś stanowiło większy lub mniejszy margines społecznej patologii zagraża teraz każdego dnia, każdemu z nas. Stanowi coraz ważniejszy filar, na którym opiera się globalny system społeczno-gospodarczy. Szczególnie dotkliwe staje się masowe fałszowanie towarów codziennego użytku, a w tym żywności. Budzą przerażenie doniesienia medialne o sprzedaży w legalnej sieci handlowej śmiertelnie trującego alkoholu metylowego, niewiadomego pochodzenia mięsa konserwowanego solą techniczną, ryb z zatrutych, azjatyckich rzek. To zaledwie wierzchołek góry lodowej. Pod powierzchnią najzwyklejszej przyzwoitości ukrywa się cała sfera wytwarzająca żywność, faszerowaną szkodliwymi dla zdrowia konsumentów substancjami. Od pola do stołu trwa proceder totalnej chemizacji w imię przedłużenia okresu przydatności, poprawy smaku i wyglądu żywnościowopodobnych wyrobów. Wszystko to dla celów marketingowych, obliczone na jak największy zysk. Mięso wieprzowe produkują gigantyczne fermy, w warunkach urągającym elementarnym wymogom humanitarnym, serwując masowo tym nieszczęsnym zwierzętom antybiotyki i hormony wzrostu, żeby przeżyły w tym swoistym obozie koncentracyjnym i szybko przybierały na wadze. W czasie ostatnich dwóch dekad nasz kraj przybrał postać gigantycznego hipermarketu, w którym klienci muszą nieustannie mieć się na baczności, żeby nie ulec pokusie i nie dać się złapać w sidła setkom tysięcy hochsztaplerom i naciągaczy, oferujących podstępnie rzekomo pewne wygrane w najrozmaitszych konkursach i loteriach. Żeby pozbyć się natarczywych domokrążców usiłujących wcisnąć nic nie warte towary po horrendalnych cenach i wyłudzających pieniądze od starszych ludzi metodą na wnuczka, lub obietnicą załatwienia dodatkowych świadczeń. Niełatwo się odnaleźć zwykłym ludziom w tym świecie, gdzie naciśnięcie guzika w telefonie może skutkować utratą życiowych oszczędności. Wprost nieograniczone pole do skutecznego działania daje oszustom Internet. Pozbawieni twarzy i tożsamości, ukryci w wirtualnej przestrzeni spryciarze potrafią bez skrupułów obrabować każdego naiwniaka. Pomagają im profesjonalne banki, które zaocznie udzielają wysokich kredytów na podstawie danych osobowych podstępnie wyłudzonych od osób rozpaczliwie poszukujących pracy za pośrednictwem internetowych ogłoszeń. Komornicy i sądy potrafią zlicytować majątek rzekomego dłużnika na podstawie roszczeń firm windykacyjnych tylko, dlatego, że nosi to samo imię i nazwisko jak autentyczny dłużnik. Nie może nikogo dziwić ten radosny raj, jakby stworzony dla przestępców, skoro na bylejakość prawa nakłada się opieszałość i brak kompetencji wielkiej rzeszy funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwości. Skuteczność działania zatrudniających ich organów państwa i prawa jest niestety odwrotnie proporcjonalna do wynagrodzeń i niesłychanych wprost przywilejów tych ludzi, żyjących w błogostanie, za szczelnym parawanem immunitetów. Dogmatycy wybujałego liberalizmu upatrują w prywatyzacji panaceum na patologię drążącą elity władzy. Prawdą jest, że politycy traktują spółki Skarbu Państwa jak własny folwark, a wypasione miejsca w radach i zarządach jak łupy wyborcze i obsadzają tam całe rodziny oraz wspierające ich sitwy. Niestety prywatyzacja z kolei jest źródłem niesamowitej korupcji już u zarania, a zwłaszcza później na styku władzy i biznesu. Własność państwowa i prywatna może być, więc tak samo dobra jak i zła w zależności od społecznego ładu moralnego i systemu prawnego, który go wspiera. W dłuższej perspektywie nic dobrego nie można się spodziewać po państwie, w którym gros produktu globalnego dzieli się, a raczej szarpie przy pomocy wyzysku, oszustwa i wyłudzenia. Przerośnięty i wynaturzony indywidualizm odsunął na daleki plan szlachetne zasady społecznego współdziałania, bez których społeczeństwo staje się bezwładnym rojowiskiem, przypominającym ławicę ryb rzuconą na łaskę i niełaskę ślepym siłom oceanu.

Gomunice » Re: Co z tą Polską
Wieść gminna o bohaterskich wyczynach partyzantów wędrowała z ust do ust. Przyjemnie było posłuchać wieczorami o legendarnych zmaganiach nielicznych, źle uzbrojonych oddziałów, które toczyły zwycięskie potyczki z uzbrojonymi po zęby watahami Gestapo, SS i Wermachtu. Rosła wtedy a słuchaczach duma narodowa, szczególnie, kiedy skutecznie ją wspierała kolejna, litrowa butelka wypitego samogonu. Nie inaczej było jak weszli Ruscy. Funkcjonariusze NKWD, a później Urzędu Bezpieczeństwa i milicji tropili resztki partyzanckich ugrupowań, które odmówiły złożenia broni i podjęły walkę z nowym okupantem. Powojenne, zbrojne podziemie budziło wśród ludności mieszane uczucia, niektórzy z sympatią wyrażali się o bojownikach walczących z władzą ludową. Tak myśleli przede wszystkim ci, których los bezpośrednio z nimi nie zetknął. Innego zdania byli ludzie, którzy doświadczyli osobistych kontaktów z antykomunistyczną partyzantką. Im bardziej się oddalał wojenny czas i normalizowało codzienne życie tym gorsze było morale tych zbrojnych grup nazywanych przez komunistów bandami. Dobrze było pogadać wieczorami o ludziach z lasu, którym przypisywano brawurę i czyny graniczące z fantazją. Dobre wieści z podziemia krzepiły w ludziach siłę przetrwania, tak było za Niemców. Za Ruskich partyzanci mścili się na ubekach, milicjantach i kapusiach. To była jedna strona medalu, niby chwalebna i chętnie eksponowana, ale była też strona mroczna, wstydliwie ukrywana. Ukrywający się partyzant musi jeść, na grzybach i jagodach nie wyżyje. Nie ulegało, więc wątpliwości, że ciężar utrzymania podziemia spadał na barki miejscowej ludności chłopskiej. Ludzie obrabowani przez Niemców i Sowietów nie mieli prawie nic i często głodowali. Bywało tak, że za dnia funkcjonariusze ludowej władzy zabierali gospodarzowi resztę zboża, trzymaną na zasiew. Pod osłoną nocy zaś łomotali do drzwi partyzanci żądając bimbru i żywności, jeśli nie dostali szlachtowali chłopu ostatniego prosiaka. Z czasem zdemoralizowane grupy zbrojne przestały się zadawalać rekwizycją żywności. Interesowało ich złoto i kosztowności. Było tego wprawdzie w ubogich wsiach tyle, co kot napłakał, ale patrioci z lasu nie gardzili ślubnymi obrączkami i innymi mniej cennymi przedmiotami. Nową specjalizacją leśnych stał się rabunek sklepów. Najlepiej, jeśli to były sklepy prywatne, bo zaskoczony właściciel oddawał pod groźbą użycia broni trzymane w domu pieniądze. Ofiarą rabusiów padały też sklepy spółdzielcze, głównie tekstylno-obuwnicze, gdzie przechowywano bele sukna o dużej wartości. We Woli przy ulicy Kościuszki stoi budynek wzniesiony niemałym trudem przez spółdzielców w latach międzywojennych. Mieściło się tam skromne biuro i gospoda „Kasia”. W głównej części budynku za potężnymi kratami i drzwiami obitymi blachą urządzono sklep tekstylno- odzieżowy. Po wojnie właśnie ten sklep stał się celem akcji bojowych zbrojnego podziemia. Na nic zdały się zabezpieczenia. Oświetlenie i stróż na etacie. Na widok nadchodzących głęboką nocą uzbrojonych ludzi, największym marzeniem stróża było schować się do mysiej nory. Pełniący kolejno wachtę mieszkańcy udawali ślepych i głuchych, a jeśli ktoś zauważył coś podejrzanego, za Boga nie odważył się uderzyć w wiszący na słupie żelazny lemiesz i milczał ja grób. Partyzanci nigdy nie żartowali i wymierzali donosicielom dotkliwe kary, od brutalnego pobicia po rozstrzelanie. Z upływem czasu te zbrojne watahy nie udawały nawet, że walczą z komuną, do cna zdemoralizowane, korzystając z powojennego chaosu trudniły się tylko rabunkiem, poszukiwaniem bulwersujących przygód i mocnych przeżyć. Większość tych rabusiów skutecznie ukrywała się przed bezpieką, ale nie byli w stanie ukryć się przed wzrokiem i językami mieszkańców, ani oni ani ich zdobyte niegodnie bogactwo. Takie były fakty zacierane jednak dość skutecznie w społecznej świadomości przez upływający czas. Z biegiem lat okazało się, że upływ czasu tak bardzo niesprzyjający faktom okazał się o wiele łaskawszy dla mitów. Starzejący się świadkowie tamtych wydarzeń ze zdumieniem spostrzegli, że watażkowie i rabusie zmienili się po latach w bohaterów nadstawiających piersi do zawieszania orderów i bez wstydu korzystający z niezasłużonych przywilejów. Rodziny pokrzywdzonych ze zdumieniem i grozą patrzyły na swoich prześladowców, gromadzących się pod zawołaniem Bóg, Honor, Ojczyzna. Nie pierwszy to i nie ostatni przykład bezczelnej hucpy, bo odwracanie kota ogonem jest głęboko zakorzenioną cechą w naszej świadomości.

Gomunice » Re: Co z tą Polską
Widowiskowe teatrum z Wandą Nowicką w roli głównej zagrane po mistrzowsku przez główne siły polityczne na sejmowej scenie, po raz kolejny przypomniało społeczeństwu starą prawdę, że koszula bliższa ciału niż sukmana. Władza i pieniądze zawsze chodziły i nadal chodzą w parze. Za pieniądze kupuje się władzę, a władza zapewnia dostęp do pieniędzy. Wanda Nowicka twierdzi, że broni interesów kobiet i jest tak być może, ale skoro władza otworzyła jej drzwi do skarbca, to dlaczego nie miałaby zadbać przede wszystkim o interes własny. Wszakże mówią; kijem tego co nie pilnuje swego. Nie byłoby nic szczególnego w zachowaniu wicemarszałkini, bowiem powszechnie znana jest fraza o wodzie sodowej, która uderza do głowy osobom nagle wyniesionym ponad szarą przeciętność bytowania. Gdyby nie postawa całej legislatury, która w głosowaniu nad jej odwołaniem zaaprobowała wątpliwą moralność wybrańców narodu, czerpiących z ogólnej kasy według własnych potrzeb, bez oglądania się na potrzeby tych, którzy ich wybrali. Trudno jakoś mimo dobrej woli dopatrzyć się szczególnych zasług, uprawniających wielką rzeszę urzędników państwowych i samorządowych do pobrania z podniesionym czołem dodatkowych pieniędzy za pracę. Tym bardziej, że wyniki badań opinii publicznej jednoznacznie wskazują na niezadowolenie przeważającej części społeczeństwa z pracy posłów, senatorów, całego rządu, poszczególnych ministrów oraz najważniejszych polityków zarówno obozu władzy jak i opozycji. Może to obawa, że nie zostaną ponownie wybrani skłania ich do finansowego zabezpieczenia się na przyszłość? Tak jednak nie jest, bowiem klasa polityczna tak skonstruowała ordynacje wyborcze i partyjne statuty, że wybór do organów przedstawicielskich zależy wyłącznie od umieszczenia kandydata na liście wyborczej przez partyjnego guru. Pieniądze na nagrody dla polityków i ich ludzi, o których głośno w ostatnim czasie stanowią tylko wierzchołek góry lodowej wobec milionów dodatkowo wypłaconym administracji w województwach, powiatach i gminach. Nic nie znaczą w tej sytuacji mętne tłumaczenia, że bulwersujące nagrody zostały przyznane zgodnie z prawem. Pozostają one rażąco wysokie w stosunku do uposażeń zwykłych ludzi. Polska jest wprawdzie państwem prawa, ale złego prawa uchwalonego przez rządzących, na własny użytek i dla własnych korzyści. Marnotrawstwo środków i sił było jednym z grzechów głównych gospodarki w Polsce Ludowej. Oponenci tamtego ustroju przypisywali przyczyny tego stanu rzeczy socjalizmowi. Okazało się jednak, że niekompetencja, nieudolność i korupcja obecnej władzy przerasta o niebo, niesławne doświadczenia tamtej nomenklatury. Przykładów nie da się zliczyć. Każdy kolejny bardziej bulwersujący od poprzedniego. Wybudowano lotnisko w Modlinie za pieniądze podatnika, z pasem startowym naszpikowanym grudkami marglu jak świąteczne ciasto rodzynkami; Tymczasem każdy domorosły betoniarz wie, że obecność marglu dyskwalifikuje kruszywo, gdyż ten wystawiony na działanie wody kruszy beton, w którym się znajdzie. Odpowiedzialnych za ten blamaż urzędników jak zwykle nie ma. Polska oszustwem stoi. Brak jest przyzwoitej alternatywy dla tej władzy. Nie poszły jeszcze w niepamięć występki IV RP. Przebywający w Nowym Jorku prezydent biednej Polski wynajął dla swojej świty całe piętro najdroższego hotelu. Indagowany o tą rozrzutność premier, prywatnie brat prezydenta oświadczył, że Rzeczpospolita jest zbyt dumna, żeby uprawiać dziadostwo. W takim razie dlaczego mamy w kraju tylu wykluczonych żyjących w nędzy i tylu doświadczających życia we wstydliwym ubóstwie? Państwo polskie to dziś państwo Tuska, Kaczyńskiego, Millera i kliku innych, pomniejszych, lecz wpływowych graczy politycznych. To państwo dramatycznie rosnących nierówności społecznych. Kraj ogromnych dysproporcji, od bezwstydnego bogactwa, jakże często o wątpliwej legalności, do wstydliwego ubóstwa pędzącego setki tysięcy młodych ludzi na zarobkową emigrację i żałosnej nędzy coraz większej rzeszy wykluczonych z podziału produktu społecznego. Tak ostrego podziału na ”My” i „Oni” jeszcze w Polsce nie było. Złowieszczej aktualności nabierają utwory wybitnych pisarzy XIX wieku. Nowele „Antek”, „Janko Muzykant” czy wiersz Konopnickiej „ W piwnicznej izbie” pasują jak ulał do dzisiejszej rzeczywistości. Krajem rządzi tajna korporacja stworzona przez postsolidarnościową klasę polityczną. To coś w rodzaju „Układu”, którym straszył Jarosław Kaczyński. Miał rację, tylko tyle, że on sam i jego frakcja są integralną częścią tego układu. Wprawdzie przywódcy dwóch największych ugrupowań szczerze się nienawidzą, ale w kwestii utrzymania się w na politycznej orbicie działacze wszystkich frakcji są na tyle zblatowani, żeby korporacja władzy mogła dobrze funkcjonować.

Gomunice » Re: Co z tą Polską
Ten ma władzę, kto ma siłę. Utrata siły jest równoznaczna z utratą władzy. Walka o dominację jest motorem napędowym ludzkiej cywilizacji. We wszystkich systemach społecznych od tyranii po demokrację zawsze chodzi o jedno i to samo. O zdobycie i utrzymanie władzy. Cała retoryka usiłująca przypisać uczestnikom tych zmagań szlachetne intencje to tylko mniej lub bardziej zręczny kamuflaż. To zasłona dymna kryjąca prawdziwe intencje dążących do hegemonii podmiotów życia politycznego, pozwalająca im łatwiej ujarzmić lub chociażby podporządkować sobie resztę populacji. W dzisiejszych czasach jest trudniej niż kiedykolwiek skupić całą władzę w rękach jednej osoby, a nawet formacji. Jeśli więc nie można przejąć całej puli, należy przy pomocy wszelkich, możliwych do zastosowania środków wyrąbać sobie jak największą część owego plastra miodu nazywanego sferą rządzenia. W III Rzeczpospolitej trwa właśnie widowiskowy spektakl przed zafascynowaną publicznością, której liczebność bije na głowę nawet tłumy wielbicieli telewizyjnych, mydlanych seriali. Na zapleczu tej sceny działają polityczni gracze. Wciskając odpowiednie guziki kreślą wektory, którymi z różnym skutkiem próbują sterować życiem społeczeństwa, według wyznawanych i głoszonych przez siebie ideologii. Wśród suwerenów za szczególnie potężny uchodzi Kościół. Za komunizmu Kościół katolicki w Polsce był ostoją konserwatyzmu i nie podlegał erozji podobnej do swoich zachodnich odpowiedników, wystawionych na niszczące działanie konsumpcjonizmu i popkultury. Z braku legalnej opozycji przyjął na siebie zadanie miękkiej konfrontacji z reżymem. Stanowił przewagę dla wszechobecnej i niemal wszechmocnej partii komunistycznej i moralne oparcie dla katolickiego społeczeństwa. Z tego powodu księża, a szczególnie hierarchowie byli, co najmniej w tym samym stopniu politykami, co kapłanami. Są przesłanki ku temu, żeby twierdzić, że tak zostało do dziś. Zasadność tej oceny potwierdzają wypowiedzi wysoko postawionych osób życia publicznego po śmierci prymasa Józefa Glempa. Więcej w nich faktów o tym, co ten szlachetny człowiek zrobił dla Polski jako polityk, niż o jego kapłańskich zasługach dla duszy ludzkiej. Dewizą rządzących w Polsce komunistów było zawołanie. – Partia kieruje, rząd rządzi. Komunizm upadł, ale zasada pozostała. Po pewnej modyfikacji przejął ją zwycięski Kościół. Konkordat, Komisja Majątkowa i wprowadzenie religii do szkół dało klerowi potężny wpływ na wszystkie dziedziny życia w kraju. Niestety w tym samym czasie Kościół musiał stawić czoła fali konsumpcjonizmu i laicyzacji, która po zniesieniu granic wdarła się ze „zgniłego” Zachodu do kraju z siłą wodospadu. Kompletnie nieprzygotowani do tej inwazji hierarchowie nie potrafili utrzymać rządu dusz, które ochoczo ruszyły używać życia i zupełnie ignorując siedem grzechów głównych zaciągały na konsumpcję coraz większe kredyty. Co gorzej tym samym tropem ruszył kler, dając tym samym zły przykład szeregowym katolikom. Z powodu braku osiągnięć na niwie ewangelizacji hierarchowie postanowili posłużyć się państwem do szerzenia prawd wiary, inspirując prawodawcę do wydawania nakazów i zakazów obwarowanych sankcjami z penalizacją włącznie. Episkopat dufający sobie, że jest dyspozytariuszem jedynej, objawionej przez Boga prawdy, uważa się za organ nadrzędny wobec państwa. Żądają, więc hierarchowie ustanowienia takich regulacji prawnych, które wprowadziłyby w Polsce system oparty na społecznej nauce Kościoła. Nic, więc dziwnego, że nie tylko nie liczą się z pragnieniami i potrzebami ludzi myślących inaczej, lecz z podziwu godną konsekwencją zwalczają wszelkie inicjatywy legislacyjne zmierzające do prawnego uregulowania statusu mniejszości seksualnych. Polem bitwy światopoglądowej bywa najczęściej sala Sejmu, gdzie prawicowa, inspirowana przez Kościół nadreprezentacja poselska nie dopuszcza do debaty nad jakąkolwiek legalizacją jednopłciowych związków partnerskich i do pozytywnego unormowania leczenia bezpłodności metoda in vitro. Katolicy mają prawo wierzyć, że Kościół jest święty, bo jest w nim Duch Święty, ale dla niekatolików jest to tylko godna szacunku wspólnota wierzących, której duchowi przywódcy nie mają prawa zabraniać innym żyć według własnych upodobań, o ile te nie naruszają praw innych ludzi. Nie powinni łączyć tego co Boskie z tym co cesarskie. Chrystus nie pisał listów do rzymskich senatorów i nie podejmował prób uzyskania wpływu na rzymskie prawo. Nie brał udziału w państwowych uroczystościach. Głosił swoją naukę ludziom, pokazywał im drogę prowadząca do zbawienia. Dziś Kościół Chrystusowy ma nieporównywalnie większe możliwości głoszenia ewangelii od swego, Boskiego założyciela. Do dyspozycji polskiego duchowieństwa stoi tysiące świątyń, zapełniających się wiernymi. W tysiącach szkół młodzież chodzi na lekcje religii. Głoszący Słowo Boże i społeczną naukę Kościoła mogą korzystać z elektronicznych i papierowych mediów. Zwrócono Kościołowi z naddatkiem zabrany przez komunistów majątek. Atakowane często przez księży za bezbożność państwo utrzymuje ich za pośrednictwem Funduszu Kościelnego. Może, więc nadszedł czas, aby nie obciążać wyłącznie innych za demoralizację katolickiego w większości społeczeństwa, tylko winnych poszukać także we własnych szeregach. Metoda wykluczania ze społeczeństwa ludzi niemieszczących się w oficjalnym kanonie ideologicznym źle się bowiem kojarzy i już dawno temu doszczętnie się skompromitowała.

Gomunice » Re: Co z tą Polską
Historia nauczycielka życia ma wiele dowodów na to, że każdy rewolucjonista, jeśli już rebelia, w której uczestniczy wyjdzie zwycięsko z dziejowego zakrętu, szybko i bez skrupułów porzuca szczytne hasła, które służyły mu za legitymację, uprawniającą do walki z ekipą dotychczas dzierżącą władzę. Nowa władza zawsze szybko wchodzi w pielesze, z których wyrugowała obalonych poprzedników. Zaczyna obrastać w tłuszczyk, ustanawia takie prawa i tworzy struktury, które mają zapewnić jej hegemonię nad społeczeństwem. Konia z rzędem temu z dzisiejszych prominentów który potrafiłby bezbłędnie wymieć 21 postulatów ogłoszonych w upadłej dziś stoczni, sformułowanych przez słynny Zakładowy Komitet Strajkowy. Wydaje się, że już nie chcą pamiętać o co walczyli, związkowi działacze szczodrze obdarowywani Orłami Białymi przez kolegę prezydenta. Po nieudanym eksperymencie z socjalizmem realnym, Polska w krótkim czasie cofnęła się mentalnie sto lat. Rozwarstwienie społeczne jest dziś nawet większe niż w szczytowym okresie rozwoju dzikiego kapitalizmu. Co gorzej idą w ruinę budowane przez lata z wielkim pietyzmem instytucje i systemy, regulujące wzajemne relacje elit z dołami społecznymi. Pod naporem chciwości wyrosłej na nieuczciwej prywatyzacji nowej burżuazji ulegają demontażowi zdobycze socjalne, którymi dawny system obdarzył ludzi, stanowiących trzon sił wytwórczych. O ośmiogodzinnym dniu pracy można już tylko pomarzyć, a dawne prawo do pracy zastąpił przywilej, skąpo przydzielany potrzebującym z wyjątkiem osób wybranych, korzystających z układów, dojść i rodzinno-koleżeńskich konotacji. Krokiem wstecz było powszechne podwyższenie wieku emerytalnego przy kosmetycznym modelowaniu przywilejów emerytalnych funkcjonariuszy państwa. Wprowadzony z propagandowym szumem tak zwany III filar emerytalny okazał się wielkim niewypałem dla emerytów i źródłem łatwych pieniędzy dla bezczelnych spryciarzy. Dziś z dużą dozą prawdopodobieństwa można powiedzieć, że właśnie w tym celu został powołany do życia. Miejsce rozwiązań systemowych zapewniających ludziom będącym w przymusowej potrzebie godne korzystanie z pomocy państwa zajmuje teraz dobroczynność, a raczej chaos żebraczy, który w dużej części sprowadza się do wspomagania w drodze łaski biedaków, których wcześniej bezlitośnie się obrabowało na oczach prawa, napisanego na potrzeby nowej klasy posiadającej, dążącej do maksymalizacji zysków i pomnażania bogactwa ponad rzeczywiste potrzeby. Nie zmienia tej prawdy nawet wspaniała akcja charytatywna Jerzego Owsiaka, która pokazuje jak wielkie są zasoby ludzkiej solidarności, niestety odrzucone przez system oparty na chciwości, wyzysku, lichwie i spekulacji. Społeczeństwo w sposób nieodwracalny rozpadło się na dwa zasadnicze segmenty: beneficjentów przemian ustrojowych i wykluczonych z podziału produktu globalnego. Nowobogaccy zasiadają przy stołach uginających się od wszelkiej obfitości, spychając swych mniej zachłannych i zaradnych bliźnich do kuchni brata Alberta, cuchnących noclegowni, a w najlepszym przypadku przed drzwi biur pomocy społecznej. Zakotwiczenie naszego państwa w strukturach zachodniego świata zostało okupione utratą znacznej części odzyskanej na krótko suwerenności. W epoce globalizmu wszelka władza pochodzi od wszechmocnej oligarchii finansowej, więc rządy państw wielkości Polski są w pewnym sensie dyspozytariuszami i wykonawcami dyrektyw, narzucanych przez prawdziwych suwerenów, rezydujących w światowych centrach finansowych. W rezultacie rząd Rzeczpospolitej pełni tylko rolę zarządu krajowego, o ograniczonych prerogatywach. Mimo tej oczywistej podległości Warszawa dysponuje na tyle szerokim wachlarzem kompetencji, że każdego dnia toczy się na wielu frontach bezpardonowa walka o władzę nad krajowym chaosem, nazywanym jakby dla kpiny państwem prawa. Głównymi antagonistami w tej permanentnej batalii są dwie prawicowe formacje, wyrosłe na tkance ruchu społecznego nazywanego kiedyś „Solidarnością”. Upraszczając i trywializując co nieco można scharakteryzować te zmagania, jako walkę postu z karnawałem. Konserwatywna prawica spod znaku smoleńskiego próbuje wyrąbać sobie dostęp do publicznych stołków, gromadząc swój elektorat po sztandarami wiary i patriotyzmu. Ukrywa przy tym skrzętnie prawdziwe oblicze elitarnej formacji, dążącej do pełnego dostępu do publicznej kasy i bezwzględnego podporządkowania sobie społeczeństwa, o którym cynicznie mówi, że ciemny lud wszystko kupi, jeśli będzie poddany skutecznej manipulacji. Dotyczy to szczególnie tak zwanego „ludu bożego”. Inna prawicowa potęga o liberalnym zabarwieniu broni zaciekle zdobytych przed kilkoma laty pozycji rządowych. Pierwszeństwo w sondażach zawdzięcza preferowaniu konsumpcyjnego stylu życia. Niestety nie wszyscy mają to szczęście uczestniczyć w biesiadzie. Oba te odłamy utrzymują się na wierzchołku życia politycznego tylko dlatego, że zbudowały model pozwalający ludziom żyć na kredyt, czyli na koszt przyszłych pokoleń. O tej bezwzględnej rywalizacji dają znać raz po raz incydenty, które niczym tryskające gejzery przypominają, o wrzeniu pod cienką warstwą blichtru, złożonego z kłamstwa, hipokryzji i obłudy. Kolejny dowód potwierdzający tę tezę to komentarz sędziego Igora Tulei, który otworzył oczy społeczeństwa na metody budowania tak zwanej IV RP, przy pomocy partyjnej policji politycznej, która miała dostarczać dowody korupcji, ale tylko wśród funkcjonariuszy i zwolenników konkurencyjnych partii. Na czele tej supersłużby postawiono znanego zadymiarza i tytułowano go ministrem. Za publicznie ujawnienie bezprawnego i represyjnego działania władzy spotkały sędziego niewybredne ataki z tego samego repertuaru, jakim posłużono się przy prześladowaniu, doprowadzonej do tragicznej śmierci opozycyjnej posłanki Barbary Blidy. Nie daj Bóg, żeby odważny sędzia, który wypełnił swój obowiązek okazał się kolejną ofiarą tej brudnej wojenki.

Gomunice » Re: Co z tą Polską
Szaleństwo czy metoda? Szaleństwo polskiej prawicy, tak bardzo rzucające się w oczy wcale nie jest takie oczywiste. Wystarczy zedrzeć z rzekomych dogmatyków maskę patriotyczno-smoleńską, żeby zauważyć, że jest to formacja bardzo wyrachowana i nieugięta w walce o własne, egoistyczne interesy. Dotyczy to oczywiście prawicowej elity, czyli dygnitarzy i celebrytów, a wśród nich polityków, ze szczególnym wskazaniem na głównych liderów tej formacji. Całkiem inaczej jest natomiast z głosującym na prawicę elektoratem. Jego twarde jądro to ludzie, którzy z upodobaniem nadstawiają ucha na wszelkie nowiny rodem z magla i targowiska, rozpowszechniane niegdyś przez wędrownych dziadów, których role przejęły dziś żywiące się wpływami z reklam papierowe tabloidy i goniące za wskaźnikami oglądalności elektroniczne publikatory. Dotyczy to znaczącej części ludności, wywodzącej się głownie ze społecznych dołów, choć wcale nie rzadko spotkać wśród nich można ludzi formalnie wykształconych z tytułami profesorskimi włącznie. Cuda, mity, zabobony i spiskowa teoria dziejów więcej dla nich znaczą od efektów racjonalnego myślenia. W charakterze drożdży pobudzających to podatne na urabianie ciasto, występują nawiedzeni, samozwańczy prorocy, posługujący się całym zestawem populistycznych chwytów z arsenału zgromadzonego pod znakiem „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Mistrzem destrukcji polskiej prawicy jest niewątpliwie Jarosław Kaczyński. Potrafi jak nikt inny wykreować z podrzędnego wydarzenia medialny hit. Nic to, że posiada największy w kraju elektorat negatywny, skoro kontrowersyjny wizerunek zapewnia mu stałe miejsce w czołówkach medialnych programów informacyjnych. Ta nieprzerwana passa medialna winduje go na polityczny piedestał i kreuje na męża stanu o rzekomo wielkim znaczeniu dla Polski. Kaczyński i jego świta posługują się bez żenady dosadnym językiem, często kipiącym nienawiścią do wszystkich, którzy mu się nie zamierzają podporządkować i nie podzielają systemu wartości, który on ogłasza jako jedyny godny patrioty, Polaka-katolika, Wszyscy inni to jego zdaniem zdrajcy i zaprzańcy. Nie waha się przy tym używać w tej bezpardonowej walce na słowa ewidentnych kłamstw i bezczelnych insynuacji. Prezes Pis-u to klasyczny demagog i populista rzucający słowa na wiatr i budzący demony nienawiści. Marsz jego wyznawców w Warszawie, mający upamiętnić ofiary stanu wojennego był w istocie rzeczy kolejnym elementem w układance, która ma go doprowadzić na szczyty władzy. Wielu znanych opozycjonistów kwestionuje istnienie jakichkolwiek zasług Kaczyńskiego w walce z reżymem przed 13 grudnia 1981 roku, a on sam nie może przedstawić na to żadnych dowodów. Nie został internowany, co oznacza, że nie był nawet trzeciorzędnym działaczem. Ten człowiek wyraźnie przespał czas walki o wolność, dlatego buduje dzisiaj swoiste teatrum groteski na politycznej scenie, nawołując do walki o coś,co już dawno zostało zdobyte bez jego udziału. Bajdurzy o więźniach politycznych i cenzurze, krzyczy o braku wolności słowa w czasie, kiedy jego zwolennicy nawołują bezkarnie do zabicia prezydenta, premiera i rozstrzelania dziennikarzy, niepodzielających jego chorej wizji sytuacji w naszym kraju. Platformą nośną dźwigającą prawicową scenę polityczną jest niewątpliwie nieustająca wrzawa medialna wokół tragedii smoleńskiej. Wszelkimi sposobami i z pewnym powodzeniem prawica usiłuje zbudować na tej tragicznej katastrofie męczeński mit, a ofiarom tragicznego wypadku nadać status bohaterów narodowych, którzy rzekomo oddali swoje życie za ideały wolności i suwerenności, ginąc w zbrodniczym zamachu. Zwolennicy teorii dwóch wybuchów nie wiedzą jeszcze, kto i jak wysadził samolot, ale wiedzą już na pewno, kto i dlaczego zlecił dokonanie potwornej zbrodni na „najwybitniejszym prezydencie”. Każdy chwyt, który przybliża tę formację do pełni władzy w kraju jest dozwolony i uprawniony. Cel uświęca środki. Jaki jest ten cel naprawdę, dziś ukryty skrzętnie pod kamuflażem zabiegów o pełną wolność i suwerenność Polski wielkiej i godnej? Rąbka tajemnicy uchyla nam fotografia pupila Prawa i Sprawiedliwości posła, a dawnego agenta Tomka z nagim torsem, napawającego się widokiem góry pieniędzy wyrwanych z kieszeni podatnika.

Gomunice » Re: Co z tą Polską
Rewolucja ciemniaków Uwaga! Uwaga nadchodzi! - Jarosław Polskę zbaw – krzyczą rozentuzjazmowane tłumy wielbicieli charyzmatycznego prezesa, a on objeżdża kraj, mąci w głowach ludowi i podburza go przeciw tym, co stoją mu na drodze do zdobycia autorytarnej władzy. Tej władzy, której upojnego smaku zdołał już spróbować, kiedy sięgnęli z bratem bliźniakiem po najwyższe urzędy w państwie. Usunięty przez Wałęsę ze szpicy postsolidarnościowego establishmentu zebrał i zjednoczył tych uczestników styropianowego etosu, który nie zdołali wywalczyć sobie dostępu do rogu obfitości, jaki nowa elita zbudowała dla zaspokojenia swoich, stale rosnących potrzeb. Konsekwentnie i wytrwale budował własną, populistyczną formację przygarniając niezadowolonych z podziału dóbr, również rozczarowanych rządami Millera i Belki zwolenników lewicy. Wystarczyło, żeby dojść do władzy, ale zabrakło, aby utrzymać się na dość chwiejnym tronie. Po przegraniu kolejnych, ubiegłorocznych wyborów parlamentarnych wydawało się, że kariera polityczna Jarosława znalazła się na równi pochyłej. Zwłaszcza po rozstaniu z grupą Kluzik Rostkowskiej, a później buntem delfina Zbigniewa Ziobry. Tymczasem jednak Kaczyński nie tylko zgrabnie się wywinął z tarapatów, pozbywając się przy okazji nieposłusznych pomagierów, ale przeszedł do kolejnej ofensywy przeciwko znienawidzonemu Tuskowi. Tym razem sięgnął po nośne argumenty o pogarszającej się sytuacji materialnej społeczeństwa, a granie kontrowersyjną kartą smoleńską pozostawił wyrazistemu Antoniemu Macierewiczowi i nawiedzonym patriotom skupionym wokół Gazety Polskiej. Za niewątpliwe osiągnięcie prezesa Pis-u można uznać dwustutysięczny marsz protestacyjny w Warszawie, gdzie na jego sukces pracowały tłumy zwolenników Ojca Dyrektora, wsparci przez bojowych związkowców Piotra Dudy. Nie da się zaprzeczyć, że Jarosław Kaczyński dobrze przygotował się do jesiennej odsłony nieustających zmagań o powrót do ukochanej władzy, ale przez myśl mu chyba nie przeszło, że polityczny przeciwnik sam mu dostarczy topór, którym on mu odetnie trzecią część poparcia elektoratu w październikowych słupkach sondażowych. Czarę goryczy z rozczarowania rządzącą ekipą przepełniła afera Amber Gold, która obnażyła dotkliwie wszystkie słabości polskiego państwa. Potwierdziło się to, o czym od dawna wiedzieli uważni obserwatorzy politycznego spektrum, że dewizą panującego w Polsce liberalnego systemu jest bylejakość, a nonszalancja i pazerność funkcjonariuszy podlane korupcyjnym sosem jego wewnętrznym spoiwem. Jakby dla podkreślenia systemowej niepełnosprawności niebo zapłakało nad wybudowanym za dwa miliardy Stadionem Narodowym z dachem, którego nie można korzystać, gdy pada deszcz. W takiej sytuacji narodowi nie pozostaje nic innego jak powiedzieć rządzącej koalicji. – Panowie wam już dziękujemy i zgodnie z regułami demokracji oddać władzę największej partii opozycyjnej, która głosi, że posiada wiedzę niezbędną ku temu, żeby Polska stała się krajem w pełni suwerennym, sprawiedliwym oraz mlekiem i miodem płynącym. Tyle tylko, że oferenci podający się za patriotów i „prawdziwych Polaków” mieli już pełnię władzy w naszym kraju, a nieprzerwanie od wielu lat zarządzają licznymi powiatami, miastami i gminami. Z doświadczeń tego rządzenia bynajmniej nie wynika gwarancja, że obietnice i buńczuczne zapowiedzi składane przez Jarosława Kaczyńskiego i jego przybocznych zostaną spełnione, po tym jak już według jego słów będziemy mieli w Warszawie Budapeszt. Co więcej istnieje wiele poważnych przesłanek, które zdają się zaprzeczać ich wiarygodności? Postsolidarnościowa władza III Rzeczpospolitej ma na sumieniu szybkie porzucenie egalitaryzmu. Nieoficjalnym znakiem przystępujących do konfrontacji z komuną robotników było hasło: - Wszyscy mamy jednakowe żołądki. Oznaczało to nie mniej i nie więcej jak presję na zrównanie dochodów, albo przynajmniej zmniejszenie różnic w poziomie życia pomiędzy partyjną nomenklaturą, a społecznymi dołami. Stało się dokładnie odwrotnie. Do tego zasadniczego podziału aspirujący do władzy blok katolicko-narodowy, ani chybi chciałby dorzucić nowe nie mniej upokarzające. Na swoich i obcych, patriotów i zdrajców, katolików i nihilistów, białych i kolorowych, żyjących po Bożemu i zboczeńców. Obywatele ośmielający się mieć, a co gorsze głosić inne niż Ojciec Dyrektor poglądy zostaliby zepchnięci do getta, a może nawet poddani obowiązkowej resocjalizacji. Wobec faktu, że rząd pisowski obniżył swego czasu podatki najbogatszym, nie należy brać poważnie zapowiedzi zbudowania Polski solidarnej z bardziej sprawiedliwym podziałem dóbr. Nie należy także liczyć na uzdrowienie wymiaru sprawiedliwości. Owszem aparat ścigania stałby się bardziej represyjny, ale głownie w stosunku do przeciwników politycznych. Pozostaje wciąż w pamięci samobójstwo eseldowskiej posłanki Barbary Blidy, zaszczutej przez wysłanników wojowniczego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, zagrożonego teraz odpowiedzialnością przed Trybunałem Stanu. Pamiętać też trzeba, że korupcja nie jest jedynie domeną liberałów. Krótki żywot IV RP także obfitował w spektakularne afery. Za więziennymi kratami zakończył polityczną karierę minister sportu w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. To prezes P0S-u pomawiany jest o autorstwo słynnej frazy „teraz ku… my wygłoszonej po wygranych przez jego formację wyborach. Zaraz potem wyrzucono tysiące pracowników budżetówki zastępując ich swoimi ludźmi, często o marnych kwalifikacjach. Jaki pożytek mógłby odnieść kraj po zastąpieniu sitwy liberalno-ludowej kliką pisowską? Nie widać ewentualnych korzyści, jakie mógłby odnieść kraj z powrotu do doktryny dwóch wrogów i głoszenia wszem i wobec tezy o Polsce, jako niemiecko-rosyjskim kondominium. Nie przysłużyła się nam wojenka braci Kaczyńskich z Rosją, prowadzona w imię jakiś operetkowych planów budowania polskiej strefy wpływów na części obszaru dawnego Związku Radzieckiego. W ślad za zaostrzaniem przez polityków PiS-u antyrosyjskiej retoryki nie poszły duże państwa unijne, które upatrują w Rosji mocny element przeciwwagi dla ewentualnych zawirowań w dostawach ropy i gazu z Afryki i Bliskiego Wschodu, wstrząsanego od czasu do czasu przez antyzachodni, islamski fundamentalizm. W wyniku tej nieprzemyślanej polityki wymachiwania szabelką, przed nosem rosyjskiego niedźwiedzia doszło do załamania się niezwykle korzystnego dla Polski eksportu płodów rolnych i produktów żywnościowych, niwelującego w znacznym stopniu nasz deficyt w obrotach handlowych z tym krajem. Każdy, kto w jakikolwiek sposób może zaszkodzić Tuskowi i Platformie staje się z automatu sojusznikiem PiS-u w walce o władzę. Nie dziwi, więc nobilitacja stadionowych chuliganów do rangi patriotów i branie w obronę tych pospolitych, ale jakże groźnych przestępców przez prominentnych przedstawicieli propisowskiej prawicy. Na drugim biegunie tego egzotycznego sojuszu grzmią z ambon, co bardziej wojowniczy hierarchowie Kościoła, upatrującego na prawicy skutecznego wsparcia w dążeniu od obłożenia prawnymi sankcjami nakazów i zakazów płynących z katolickiego dogmatu wiary. Pod antyliberalnym sztandarem obok emerytów manipulowanych przez księdza Rydzyka gromadzą się eurosceptycy, którzy upatrują w Unii hegemona, rzekomo czyhającego na suwerenność naszego kraju. Niechęć do Brukseli nie przeszkadza tym ludziom w czerpaniu korzyści z tytułu unijnych subwencji, dopłat do produkcji rolnej czy apanaży z tytułu wiszenia na klamkach unijnych instytucji. Reasumując, nie widać jakiś wymiernych korzyści zarówno dla biednych, jaki i bogaczy z oddania sterów władzy Jarosławowi Kaczyńskiemu z wyjątkiem niestety dość licznego narodu pisowskiego, który niecierpliwie przebiera nóżkami i oblizuje się na myśl o dobrodziejstwach, jakie staną się jego udziałem po obaleniu znienawidzonego Tuska. Taka zmiana nigdy nie wydawała się liderowi tego ruchu tak bliska jak obecnie. Wystarczy obudzić jeszcze jakąś część Polaków, a właściwie pobudzić przy pomocy patriotycznych, pustych sloganów i populistycznych, niemożliwych do spełnienia obietnic. Pobudzić do maszerowania i demonstracji tę część narodu, która daje się manipulować przy pomocy teorii spiskowych i mitów, domniemanych cudów i zabobonów. Popchnąć ludzi do swoistej rewolucji w imię zakłamanych haseł i głęboko ukrytych osobistych korzyści politycznych hipokrytów i demagogów. Zjednoczyć w jednym szeregu moherowe berety, agresywnych kiboli, religijnych dogmatyków i profesorów od siedmiu boleści, żeby wymusić polityczne zmiany. Tylko czy Polska potrzebuje właśnie takiej alternatywy? Czy to rozsądne zastępować mniejsze zło większym? Jesienno- zimowe ochłodzenie rozpalonych głów może posłużyć do znalezienia lepszego rozwiązania polskich problemów.

Gomunice » Re: Co z tą Polską
Po tamtej stronie Od nagłej i niespodziewanej śmierci zachowaj nas Panie. Te słowa modlitwy towarzyszyły nam w życiu religijnym, powtarzane machinalnie podczas obrzędów liturgicznych. Miały przypominać o konieczności oczyszczenia się z grzechów, żeby przechodzić na drugą stronę w stanie łaski uświęcającej, tej gwarancji zbawienia. Właśnie, dlatego śmierć spodziewana miała być lepsza od śmierci nagłej, jakby sama w sobie nie była złem największym i ostatecznym. Powtarzaliśmy, więc za księdzem Janem Brachowskim słowa o zmartwychwstaniu i życiu wiecznym, ale w obliczu zejścia zawsze silniejszy był strach. Nie był to zwykły strach. Nie był to strach przed wielką zmianą z odzyskaniem świadomości w innym wymiarze, ale instynktowny, zwierzęcy, ślepy strach przed totalnym unicestwieniem wywołujący paniczną reakcję obronną w każdej sytuacji, nawet wtedy, kiedy nie ma już nawet cienia nadziei na powstrzymanie nieuchronnego biegu wydarzeń, bo czy ktoś chce czy nie chce wszystko, co miało początek musi mieć też koniec. Im bliżej końca tym mniej znaczą wpajane przez całe życie wiara i nadzieja a rośnie obezwładniający człowieka lęk i bez reszty ogarnia świadomość. Strach przed unicestwieniem stanowi zaczyn i tworzywo wszystkich ruchów religijnych obiecujących wiernym życie wieczne. Ta obietnica daje nadzieję, która jednak przepada gdzieś w godzinie próby po naporem płynącego z głębi jestestwa instynktu krzyczącego, ze śmierć jest aktem wchłonięcia świadomości przez otchłań nicości. Śmiertelne drgawki podczas agonii nie są niczym innym jak tylko potwierdzeniem zwycięstwa tego ślepego instynktu nad wiarą, iż po drugiej stronie jest jakaś kontynuacja, że w ogóle istnieje jakaś druga strona. W dzieciństwie śmierć kojarzyła mi się z intensywnym zapachem świeżo ściętych świerkowych gałęzi powszechnie używanych do wyplatania wieńców pogrzebowych, z zaduchem zaciemnionych mieszkań wypełnionych nasyconym zapachem dymu palących się świec, łagodnym i mdłym zapachem wosku i ostrym szczypiącym w oczy odorem stearyny. Zmarły spoczywał w trumnie ustawionej wysoko na paradnym używanym niezmiernie rzadko stole pokojowym. Przy trumnie na drewnianych kwietnikach z roślinami ozdobnymi o liściach ciemnozielonych, dużych jak u chrzanu obficie pleniącego się na tłustych glebach Magicznego Zakątka. W lichtarzach smętnie płonęły świece. Przedmioty składające się na żałobny wystrój mieszkania często pochodziły od krewnych i sąsiadów, jeśli nie starczało tych znajdujących się w domu zmarłego. Ciasne na ogół mieszkania wypełniali przychodzący z różnych powodów ludzie. Najczęściej ze zwykłej ciekawości. Oczami szacowali wartość trumny i ubranie nieboszczyka. Studiowali zastygły wyraz jego twarzy szukając śladów przebytego cierpienia lub subtelnego uśmiechu wywołanego ulgą przychodzącą razem ze skonaniem. Wszędobylskim dzieciakom trudno było dostrzec twarz zmarłego. Z reguły widziały tylko wystające ponad krawędź trumny nowiutkie, żółte i gładkie skórzane zelówki butów zakupionych specjalnie na okoliczność pochówku. Nikt nie śmiał złamać zwyczaju wyposażania nieboszczyka w fabrycznie nowe buty, choćby za życia chodził na ogół w dziurawych. Bywało, że z powodu ciasnoty w mieszkaniach wieko trumny wystawiano na zewnątrz, gdzie oparte o ścianę wieszczyło przechodniom wizytę bezlitosnej kostuchy znanej im z wizerunku umieszczonego na czarnej, żałobnej, kościelnej chorągwi. Odarty z życia jej szkielet napawał taką grozą, że nie było zbyt wielu chętnych do noszenia sztandaru z jej podobizną. Już od samego słowa śmierć wiało grozą, więc należało jak najszybciej o niej zapomnieć ty bardziej, że nie dotyczyła przecież nas bezpośrednio. Wprawdzie ludzie umierali wokół nas, ale zdarzało się to wyłącznie innym: sąsiadom, znajomym, dalszym krewnym, lecz nie nam. Mimo nieuchronności zejścia z tego świata nie wolno nam było myśleć nawet w najdalszej perspektywie, że nadejdzie taki dzień, kiedy wieko trumny zostanie oparte o ścianę naszego domu. Śmierć na ogół chadzała nocami i choć nie było wtedy pisanych nekrologów wieść o jej wizycie pędziła rankiem lotem błyskawicy z domu do domu z ust do ust. Cmentarz zmieniał nieustannie swoje oblicze. Wśród grobów otoczonych zwykłą podmurówką przybywało nagrobków z wszechobecnego lastriko, choć tu i ówdzie pyszniły się już pomniki z szlifowanego na lustro drogiego kamienia. Te granity, piaskowce i marmury o przedziwnych niekiedy kształtach wyparły z czasem siermiężne grysowo-cementowe płyty. Zaczęło już brakować miejsca na mogiły, więc pozyskano dodatkową przestrzeń przenosząc cmentarny płot bliżej krawędzi ulicy. Chodziłem tam nie raz, choćby na chwilę zadumy przed zniczem pamięci oświetlającym słowa gorzkiej nadziei.- Wieczny odpoczynek racz im dać Panie a światło wiekuiste niech im świeci na wieki wieków. Pochłonięty sprawami tego świata nie dostrzegłem, że ucieka mi coś ważnego, drogiego. Aż pewnego dnia idąc ulicami Woli zauważyłem, że wśród przechodniów pełno jest zupełnie nieznanych mi ludzi a tylko niekiedy zdarzyło mi się zobaczyć jakąś znajomą twarz zmienioną jednak znakami czasu. Wtedy właśnie doznałem olśnienia, ze to już nie jest moja Wola, w której znałem wszystkich mieszkańców. A oni, moi kuzyni, szkolni koledzy, nauczyciele, urzędnicy, sportowcy Wolanki, sprzedawcy ze sklepów i stacze sprzed obelisku Kościuszki zrobili mi jakiś potworny kawał i przenieśli się na ten niewielki, piaszczysty pagórek za Rymarzem. Zaświtało mi w głowie, że tam jest teraz moje dzieciństwo i wczesna młodość. Wróciłem, więc na cmentarz i snułem się między grobami w nadziei, że usłyszę jakieś echa dawnego życia mojej wsi: Rżenie koni o poranku, skrzypienie studziennego kołowrotu, stukanie wydłubanych w lipowym drewnie sabotów wiekowego Wojciecha Bartyzela, fabryczny gwizdek wzywający robotników na dzienną zmianę. Może usłyszę kościelną sygnaturkę ponaglającą idące na poranną mszę starsze kobiety, warkot nadjeżdżającego z Bełchatowa zdezelowanego autobusu. Wpadną mi w ucho kłótnie kobiet walczących o lepsze miejsce w kolejce do mięsnego sklepu i ujadanie psów nad stawem. Nic takiego się jednak nie zdarzyło. Wokół mnie zgromadziły się tylko nazwiska na kamiennych tablicach a nad nimi wisiała cmentarna cisza. Wtedy właśnie dopadł mnie lęk, przerażający strach przed nicością zaczajoną za ostatnim tchnieniem życia, za ostatnim doznaniem świadomości. Nie do końca jednak złamało się moje ego pod naporem trwogi, bo gdzieś głęboko w świadomości tliła się iskierka nadziei, że przecież bez zmartwychwstania życie nie miałoby sensu. Może, więc trzeba wierzyć, ze nadejdzie taki moment, kiedy Wszechmogący Programista uderzy w kosmiczną klawiaturę uruchamiając proces, który pozwoli odtworzyć każdą ludzką myśl, każde istnienie, każdą chwilę przeszłości, a siłą sprawczą tych zjawisk zachodzących w elementarnym tworzywie wszechświata staną się nagromadzone w czasoprzestrzeni zasoby wyższych uczuć a szczególnie bezinteresownej miłości. Felix qui potuit rerum cognoscere causas. Z książki Odłamki czasu.

Gomunice » Co z tą Polską
Fundacja Oscar Wywiad z Włodzimierzem Dajczem przeprowadzony przez Ewę Pałczyńską Winek FO. Panie Włodzimierzu Pana książki to przede wszystkim historia, skąd takie upodobania? WD. Nie potrafię dać konkretnej odpowiedzi na to pytanie. To tak jakby pytał ptaka dlaczego lata, a rybę dlaczego pływa. Istotnie, można powiedzieć, że historia dominuje w moich opowieściach, ale tak naprawdę stanowi ona tło niezbędne dla wyświetlenia imperatywów religijnych i moralnych, którymi starali się kierować moi bohaterowie, emocji jakim ulegali, zagrożeń i przeciwności losu jakim musieli stawić czoła. Jak życie korygowało, a nawet łamało te zasady i wartości Osoby, które przywołuję na karty moich książek to nie fikcyjne postacie ukształtowane w wyobraźni autora tylko ludzie z krwi i kości. FO. A co Pan robi zawodowo? Niestety minęło już kilkanaście lat od dnia kiedy choroba wykluczyła mnie z czynnej działalności zawodowej, ale jednocześnie uwalniając od wielu obowiązków dała mi szansę na pisanie, choć wymiar czasu jaki mogę na to poświęcić jest niestety przez nią reglamentowany. Zostawiłem za sobą przetarty szlak, którym życie wiodło mnie przez harówkę w hutach szkła i na roli, a potem po kolejnych szczeblach kariery urzędniczej i biznesowej, aż do stanowisk prezesa i dyrektora .To właśnie bagaż doświadczeń z tamtych lat stanowi bazę do przemyśleń będących fundamentem mojego pisarstwa i publicystyki. FO. Czytając recenzje i książki Pana: Korzenie zła, Odłamki czasu czy Na deptaku podkreślane jest, iż nie jest to polityka, a jednak... WD. To nie jest tak. Zycie i polityka splatają się nierozerwalnie i wzajemnie na siebie wpływają. W publicystyce nie sposób ich od siebie oddzielić. Pisząc felietony staram się pokazać czytelnikowi jak wielki wpływ działania polityków mają na nasze losy każdego dnia. Podbudowuje mnie zainteresowanie tysięcy internautów wyrażane bogactwem większości przychylnych komentarzy, zamieszczanych pod moimi artykułami. Teza, którą Pani wyprowadziła z lektury moich książek, o braku z mojej strony politycznego zaangażowania jest słuszna w tym sensie, że nie jestem zwolennikiem i nie popieram żadnej opcji prezentowanej na politycznej scenie. . FO. Sporo Pan wplótł też w treści faktów biograficznych, dlaczego? WD. Zastanawiałem się co jest lepszym dla pisarza tworzywem – mądrość wyczytana w księgach czy doświadczenie życiowe wypisane często na własnej skórze i wzbogacone bliznami na psychice. Pewnie jedno i drugie. Dlatego tak często korzystałem z własnych przeżyć przy konstruowaniu akcji moich opowieści. Pisarz posługujący się fikcją literacką zrzuca własny garb na barki swoich bohaterów. Pisząc prawdziwe story musiałem dźwigać go sam. FO. W odłamkach czasu wręcz ujął Pan historię swojego rodu, z czego to wypłynęło? WD. Odłamki czasu to opowieść o dzielnych ludziach, którym przyszło zmagać się z niełatwą rzeczywistością XX wieku, rzeczywistością zaboru rosyjskiego, młodego państwa polskiego, wojny i komunistycznej władzy, którzy musieli walczyć o przetrwanie, a którzy mimo to potrafili pośród zamętu ocalić wartości i stworzyć innym szczęśliwą przestrzeń do życia. Potrzebna mi była do opisania stuletnich dziejów lokalnej społeczności jakaś konstrukcja nośna, a gdzie miałbym jej szukać jeśli nie w mojej rodzinie, której dzieje znam najlepiej.? FO. Akcje Pana książek dzieją się w małych regionalnych społecznościach, a konkretnie gdzie? WD. Z moich doświadczeń życiowych wynika, że tam bije prawdziwy puls naszego narodu. Życie, które się tam toczy jest znacznie ciekawsze niż to ze społecznych wyżyn. Szansę do takich konkluzji zyskałem poprzez liczne kontakty z politykami z pierwszych stron gazet, będące efektem mojej działalności społecznej, prowadzonej w interesie tych ludzi, którzy jakże często spotykali się z butą i arogancją władzy. Czytelnik zetknie się w moich książkach z konkretnymi ludźmi wymienionymi z imienia i nazwiska, mieszkającymi w autentycznie istniejących miejscowościach. Wszystko co umieściłem w moich książkach posiada certyfikat autentyczności: ludzie, wydarzenia i miejsca, gdzie toczy się akcja. FO. Czytając Pana książki ma się wrażenie, iż jest w nich sporo żalu, z czego to wynika? Przecież zawsze było tak i będzie, że są grupy ludzi, którzy rządzą i są ci, którymi się zarządza. Wiadomo, iż ta druga grupa zwykle nie jest zadowolona i twierdzi, iż „ona” zrobiłaby to lepiej, ale czy tak jest w istocie? WD. A jakże? Czy to dziwne, że człowiek, który tak wiele widział i przeżył nie chce i nie może pogodzić się ze smutną prawdą o triumfie patologii dominującej w sferze życia publicznego. Wcale tak nie jest, że my jesteśmy dobrzy, a oni są źli. Panujący nam prymitywny konsumpcjonizm, napędzany chciwością i zawiścią determinuje upadek moralny elit. Żal, który daje się wyczuć w moich tekstach jest reakcją na szturm po władzę przez ludzi za nic mających dobre obyczaje, zafascynowanych kultem pieniądza i sukcesem za wszelką cenę. Trudno przyjąć zadowoleniem fakt, że społeczeństwo akceptuje postępowanie tych ludzi, mimo tego, że nie przestrzegają norm etycznych w działalności publicznej, a społeczników uważają za nieszkodliwych frajerów. Na szczęście widać już też ludzi, którzy chcą zrobić coś bezinteresownie dla innych. Rodzi się nadzieja, że ich śladem pójdą inni. FO. W Korzeniach zła sam tytuł ewidentnie nam już podpowiada, iż zło, które jest w korzeniach wkrótce zmieni się w wielkie drzewo z rozłożystymi gałęźmi, które będą miały w sobie również to zło. W takim razie czy nie lepiej od razu je wyrwać? WD. Zła nie da się wykorzenić. Towarzyszy ono człowiekowi od zarania i będzie tak aż do końca świata, a nawet o jeden dzień dłużej jakby to ujął Jerzy Owsiak. Skłonność do zła jest zapisana w duszy ludzkiej, jest integralną częścią osobowości człowieka. Walka ze złem podobna jest więc do walki z wiatrakami. Niestety w tej kwestii musimy się ograniczyć do likwidacji podłoża, z którego zło wyrasta. Korzeniem wszystkiego zła jest chciwość pieniędzy – tych słów z listu świętego Pawła do Tymoteusza użyłem jako motta do mojej książki. Takich pożywek jest znacznie więcej, ale ta wydaje się być kluczowa. Najlepszym jednak antidotum na zło jest czynienie dobra. FO. Dlaczego my Polacy potrafimy tylko innych krytykować, ale tak naprawdę nie robimy nic, aby zaradzić złu? WD. Jest takie porzekadło – Polak potrafi i to jest prawda. Z tym, że potrafimy działać tylko zrywami. Na fali entuzjazmu potrafiliśmy odbudować ze zniszczeń wojennych Warszawę, a potem obalić światowy system komunistyczny. Szkoda tylko, że rzadko potrafimy wykorzystać szansę, którą sami sobie stworzyliśmy. Co gorzej bywa też, że porzucona szansa obraca się przeciw nam. Tak bywało w przeszłości. Po zwycięskiej bitwie pod Grunwaldem nie zadaliśmy sobie trudu, żeby ostatecznie zniszczyć Zakon, potem Sobieski uratował pod Wiedniem Habsburgów. Po latach okazało się, że po to, aby Prusy i Austria mogły dokonać rozbiorów Polski. Niestety od tamtych czasów niewiele się zmieniło. Nadal nie potrafimy wyłonić elit które potrafią patrzeć dalej niż czubek własnego nosa. FO. W sumie wiemy, iż politykom nie chodzi o nasze dobro, oczywiście są jednostki, którym na tym zależy, ale są one przytłaczane szybko przez silniejszych,. Wydaje się, iż każdemu jedynie zależy na tym, aby dostać się na intratne stanowisko, gdzie będzie się mógł dorobić. Skąd w Polakach taka mentalność? Czy naprawdę nic w nas nie zostało ze szczytnych ideałów? WD. Największą słabością elit jest brak myślenia w kategoriach interesu publicznego. Liczy się przede wszystkim interes własny. Zadziwiająca jest zdolność naszych polityków do zmiany poglądów pod kątem utrzymania się na świeczniku. Znam człowieka, który za komunizmu organizował w niedziele zebrania partyjne o czasie, kiedy w ksiądz odprawiał nabożeństwo. Chodziło oczywiście odciągnięcie ludzi od Kościoła. Kilkanaście lat później ten sam człowiek klękał przed papieżem wręczając dokument nadający mu honorowe obywatelstwo miasta i gminy. Tych szczytnych ideałów było tyle co kot napłakał, pozostałe miały miejsce głownie na kartkach eufemistycznie pisanych podręczników do nauki historii. O sile sprawczej naszych elit świadczy ponury fakt o wrobieniu nas w „polskie obozy śmierci”. Jeśli brakuje charakteru i umiejętności odnoszenia autentycznych sukcesów pozostaje walka o dostęp do koryta, która dzieje się tu i teraz, rozkwita na naszych oczach. FO. Co przygotowuje Pan następnego? WD. Pracuję nad cyklem opowiadań o przełomie lat osiemdziesiątych. Mają one pokazać życie ludzi, które toczyło się z dala od sceny zmagań opozycji demokratycznej z komunistyczną władzą. Tak naprawdę niewielu było herosów na tym placu boju. Większość z nich objawiła się dopiero po upadku totalitaryzmu. Według elit trzymających dziś władzę były to czasy heroiczne. A tak naprawdę pole walki z komuną było niezwykle wąskie, aż do czasu kiedy obóz socjalistyczny zaczął słabnąć pod ciężarem światowego wyścigu zbrojeń. Miliony ludzi w Polsce żyły jednak w miarę normalnie, skutecznie zabiegając o własne interesy w tamtej niełatwej rzeczywistości. O tych ludziach, o ich losach chciałbym opowiedzieć. FO. Czego życzyłby Pan swoim czytelnikom, którzy sięgną po Pana książki? WD. Jedna z czytelniczek tak w skrócie charakteryzowała moje książki: Anegdoty, śmiech i łzy, odłamki minionego czasu. Myślę, że to trafna ocena. Życzę więc osobom, które sięgną po moje książki interesującej lektury i dobrej zabawy okraszonej czasem chwilą smutku i zadumy.